No cóż. Postanowiliśmy opłukać go w morzu i iść dalej. Barnaba miał inne plany. Nie lubi się kąpać sam. Wciągnął do zabawy Męża.
Kiedy mąż wykręcał mokre skarpetki, Barnaba wolny czas wykorzystał na okopanie pozycji.
No i moja chwila dla fotoreportera.
Wróciliśmy do domu, wypraliśmy psa i znowu ruszyliśmy nad morze, tylko już miastowe, a nie nasze wsiowe.
A tutaj "Biegająca z mewami".
I jeszcze parę fotek z portu i mola. Poziom morza jest bardzo wysoki, właściwie równy z nawierzchnią portową. Mnóstwo ludzi w porcie czyhających na super ujęcia zdjęciowe.
No i tyle. Było cudnie!!!
Super spacer zakończony najpyszniejszy na świecie plackiem po węgiersku u Szwagra.
Pasiak bawełniany, o którym pisałam w poprzednim poście, uratował się. Zdjęcia będą jutro, bo już szaro i nie chce mi się przebierać. Pozdrawiam gorąco.