Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Malezja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Malezja. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 10 czerwca 2021

Prezenty, prezenty.....

     Zanim będzie o prezentach, pozwólcie, że chwilkę popłaczę. Malutką chwilę.

    Od 18 marca 2020 w Malezji trwa szaleństwo Covidowe, jak zresztą na całym świecie. Przez rok dawaliśmy znajomym Malezję jako przykład doskonałego radzenia sobie z wirusem. Oczywiście narzekaliśmy na niektóre zasady, głównie na te, które ograniczały nasze poruszanie najpierw po Kuala Lumpur, później po kraju. Ale i tak przez prawie cały rok liczba zakażonych wahała się pomiędzy 1000 a 2000 przypadków dziennie. Kiedy dochodziła do tej górnej granicy,  przykręcano nam śrubę. I tak z krótkimi momentami poluzowań dotrwaliśmy  do kwietnia. Zaczął się Ramadan, najważniejsze muzułmańskie święto. Ponieważ w Malezji ponad 60 % populacji to Muzułmanie, to rząd nie chcąc drażnić lwa uwolnił wszystko oprócz możliwości podróżowania po kraju. W czasie Ramadanu, oprócz tego, że Malajowie poszczą w ciągu dnia, to często szyją, kupują nowe ciuchy, remontują domy, mieszkania, aby Hari Raya, czyli celebrowanie końca miesiąca modlitewnego zacząć w czymś nowym, aby pokazać gościom nowe meble, nowe kolory ścian, aby pokazać, że są odnowieni nie tylko wewnętrznie. Oznacza to, że rząd, aby zadowolić malajskiego suwerena otworzył sklepy, bazary Ramadanowe -z jedzeniemi i Aidilfitri z jedzeniem i odzieżą. Jakież tam były tłumy! W zeszłym roku wszystko było zamknięte, więc w tym roku ludzie masowo ruszyli na zakupy. I stało się! Każdego dnia obserwowaliśmy wzrosty zachorowań i czekaliśmy z przerażeniem na jakąś decyzję w sprawie ograniczeń bazarowych. Oczywiście muszę wspomnieć, że tutejsze liczby mają się nijak do tych, które były w Polsce. Jednak robiły wrażenie. Przy 9600 przypadkach rząd wreszcie zdecydował się na zamknięcie totalne Malezji. I tak od 2 tygodni znowu siedzę w domu. Do pracy wychodzę, bo mam zaświadczenie z ambasady, że tam pracuję. Prawdę mówiąc nie wiem, czy zadziała, kiedy zatrzyma mnie policja, bo tylko 3 instytucje wydają pozwolenia na poruszanie się. Działają tylko sklepy spożywcze i apteki, przy czym nie można pojechać do sklepu dalej niż 10 km od miejsca zamieszkania, nie przekraczając przy tym granic stanu. Z aktywności ruchowej zostało tylko bieganie i to w okolicy naszego domu. Głośno było o biegaczu, który zapłacił 1000 ringgitów złotych za to, że biegał 4 km od domu. 

    Zdaję sobie sprawę, że do 31 lipca, czyli daty naszego wyjazdu niewiele się zmieni. Nie będziemy mogli zwiedzać, oglądać, cieszyć się tym krajem. I to doprowadziło mnie do dość dużego psychicznego tąpnięcia. Nie bardzo mogłam sobie z nim poradzić. Wiem jednak, że u mnie kryzysowe sytuacje wymagają czasu, aby znaleźć jakiekolwiek pozytywy. I znalazłam! Wracam do rodziny, przyjaciół. Wreszcie będę miała w bliskim zasięgu mnóstwo sklepów z wełną! Poza tym nie mnie jedną dotknął Covid, nie tylko moje plany wakacyjno-urlopowe wzięły w łeb. Jedno co mnie martwi, to temperatura, pogoda w Polsce. Ja naprawdę przyzwyczaiłam się do całorocznego gorąca, dusznego powietrza, tej nasyconej zieleni.  Ach... Dobra, wystarczy! To miała być chwila, przepraszam.

    Za sześć tygodni wylatujemy. Nie tylko my. Pomału zaczynają wyjeżdżać nasi przyjaciele. I jest to bardzo smutne. Tym bardziej, że nie możemy ich pożegnać osobiście, nie możemy się z nimi spotkać. To znaczy na chwilę, uściskać, wycałować można. mi jednak chodzi o spotkania z pogaduchami, dobrym jedzeniem, winem. Zabronione.

    Pozostało mi wykonać prezenty od serca, własnymi rękami, aby zawsze o nas pamiętali. 

    Dzisiaj pokażę dwa prezenty, dla Kevina i Karen z Kanady, którzy opuszczają Malezję już w najbliższych dniach. Gdziekolwiek jechaliśmy z nimi razem samochodem, ja zawsze robiłam na drutach. Pewnego dnia Kevin, tak mimochodem stwierdził, że na pożegnanie chce ode mnie szalik w biało-czerwonych kolorach. I masz, znajdź tu w Malezji odpowiednią wełnę. Oczywiście nie znalazłam czystych kolorów, ale dość zbliżone. Dla obojga zrobiłam szal i chustę w tych samych kolorach. Taki mały zestaw w kolorach polskich i kanadyjskich. 

    Dla Kevina wybrałam projekt Skylar shawl, zaprojektowany przez Rastusa projektanta z Tajwanu. Przepiękny szal, u niego zrobiony z grubości fingering, u mnie z DK. Nie miałam innej. Świetny szal, ale baaardzo pracochłonny, bo robiony jest po długości, a nie szerokości, co oznacza, że za każdym razem przerabiałam ponad 400 oczek! Po skończeniu,  z radością rzuciłam go na 2 tygodnie w kąt. Musiałam od niego odpocząć. Niestety, bardzo spodobał się mężowi i po powrocie do kraju czeka mnie powtórka.....














Dla Karen wybrałam chustę Sangaku Melanie Berg. Miałam olbrzymi problem z wyborem projektu. Karen jest fantastyczną kobietą, ale ubierającą się prosto, bez finezji. Nie przywiązuje wagi do ubioru. Nie jest to dla niej najważniejsza sprawa na świecie.  Chciałam znaleźć coś prostego, ale nietuzinkowego i chyba znalazłam. Oryginalny projekt jest w odwrotnej kolorystyce, to znaczy z białym tłem. Zdecydowały względy praktyczne. Łatwiej w czystości jest utrzymać czerwień niż biel.







Kolejny raz zauważyłam, że ostrość moich zdjęć jest tragiczna. Fachowiec ze mnie wielki....

Do obu projektów użyłam wełnę Pure Wool, col. 901 i 910  i druty 4,0.


Z czytaniem idzie mi ciężko. Głowa zajęta jest zjazdem, lockdownom. Nie mogę się za bardzo skupić na poważnej lekturze. Głównie wybieram kryminały. Przepływają mi przez głowę, nie wymagają skupienia. Jednak znalazłam pośród moich lektur kilka, które z czystym sercem mogę polecić.

1. "Izbica, Izbica" -historia miasteczka, zamieszkałego prze wojną w 95 % przez Żydów. wojnę przeżyły jedynie 23 osoby. Opowiada o przedwojennych losach miasteczka, o tym jak my Polacy przyczynialiśmy się albo do przetrwania, albo do zagłady Żydów.  Świetnie, napisany reportaż, bardzo literacko. Autor nie ocenia postaw ludzi, tylko je opisuje. 

2.  "Czułą przewodniczka. Kobieca droga do siebie". Nie czytam poradników i już. A tu mi się zdarzyło. I nie żałuję. Jest to pozycja skierowana do kobiet, próbujących odnaleźć siebie, próbujących wyjść z szufladek, z ram, próbujących odnaleźć swoje ja, swoje potrzeby. Jest napisana lekko, bez moralizatorstwa. Warto przeczytać.

3. "Miedziaki". Kolejna pozycja Colsona Whitehead poruszająca problemy rasowe z lat 60-tych. Autor opisuje dramatyczne losy nastoletniego chłopca osadzonego w domu poprawczym. Realia tego miejsca z wszelakimi patologiami są opisane bardzo obrazowo i dramatycznie. Bardzo dobra, choć niełatwa pozycja.

4. "Trzynasta opowieść" Diane Setterfield. Przepiękna książka! Cudowna! Bardzo znana pisarka Vida Winter poprosiła Margaret, pracownicę antykwariatu i biografkę, o napisanie historii jej życia. Margaret chcąc zapoznać się z nieznaną jej wcześniej twórczością pisarki, czyta książkę "Trzynaście opowieści" o przemijaniu i rozpaczy. Kończąc czytać zauważyła, że opowieści w książce jest tylko dwanaście. Trzynastą jest historia życia pisarki, niezwykle wciągająca, dramatyczna, pełna siostrzanej miłości, sekretów rodzinnych. 

5. "Kim Jiyoung. Urodzona w 1982", koreańskiej pisarki Cho Nam-Joo. Jiyoung jest typową Koreanką, choć może nie do końca typową, bo ma świadomość, jak się nią nie stać. Ale droga od świadomości do wyrwania się z ram, okowów kulturowych jest bardzo daleka. co znaczy być kobietą w Korei? Przede wszystkim jesteś zawsze niżej niż mężczyzna, nawet jeśli jesteś lepiej wykształcona, osiągasz lepsze wyniki w nauce. To mężczyzna je pierwszy, je lepiej, zwalnia się go z wszelkich obowiązków, prac domowych, dostaje bez problemu pracę, lepiej zarabia. To kobieta rezygnuje z siebie, ze swoich pasji, z pracy, bo musi urodzić dziecko, musi je wychować. Kobiety są wyszydzane, molestowane seksualnie. I kiedy bohaterka próbuje to zmienić, traktuje się ją jak szaloną, chorą. Świetna książka!

   

     Pomału moja azjatycka przygoda dobiega końca. Czas bardzo szybko zleciał. Za szybko. I co tu dużo pisać, było pięknie! 

środa, 14 kwietnia 2021

Serialowo, czapkowo i książkowo

   

 Odkąd przyjechaliśmy do Malezji nie oglądamy typowej telewizji. Nie wykupiliśmy żadnej miejscowej stacji. I nie dlatego, że nie rozumiemy Bahasa, czyli miejscowego języka. Nie  znamy, bo większość ludzi mówi po angielsku, więc nie było potrzeby nauki tego języka. Na platformach telewizyjnych można znaleźć mnóstwo kanałów angielskojęzycznych, więc mielibyśmy co oglądać. Nie chcieliśmy jednak wiązać się z telewizją, chcieliśmy od niej odpocząć. Nie znaczy to również, że nie wpatrujemy się w 50 calowy telewizor. W naszym mieszkaniu mamy nawet typowo telewizyjny pokój, w którym zasiadamy codziennie( jak mamy czas i nie mamy innych obowiązków) około 21. Mamy dostęp do Netfixa. Przez prawie 4 lata został przez nas przeszukany wzdłuż i wszerz. 

    Ten rok jest ciężki, bo niewiele nowego się pojawia na platformie. I tak postanowiliśmy zacząć oglądać filmy, seriale, które z różnych przyczyn w przeszłości nie przypadły nam do gustu. Sześć lat temu próbowaliśmy poznać "Breaking bad". Po dwóch odcinkach zarzuciliśmy oglądanie. Nie mamy pojęcia, dlaczego nam się wówczas nie podobał. I nie pomagały zachwyty mojej siostry, naszych znajomych.  Na YouTube oglądam kilka kanałów, które recenzują i polecają filmy i seriale. Jednym z nich jest jakbyniepaczeć. Na początku drażnił mnie głos prowadzącej (przepraszam za to), ale przekonała mnie swoimi opiniami i profesjonalnym podejściem. Wielokrotnie, bardzo pozytywnie wypowiadała się o " Breaking bad" i zwłaszcza o " Better call Saul", który mimo, że został nagrany poźniej, to czasowo dzieje się wcześniej. Z jej informacji wynikało, że właśnie od tego drugiego powinniśmy zacząć. I tak zrobiliśmy. O matko, jakie te dwa seriale i kończący je film "El camino"były dobre! Oglądając je wieczorami przez ponad dwa miesiące, nie mogliśmy dojść do tego, dlaczego nie skończyliśmy wcześniej, dlaczego poprzestaliśmy na dwóch epizodach? Nie mamy pojęcia. Jeśli jest jeszcze ktoś, kto nie oglądał tych seriali, polecam gorąco.


Saul Goodman, główny bohater "Better call Saul"- genialny!


Zaczynałam serial z dużą sympatią dla głównego bohatera White'a, kończąc moje odczucia były totalnie inne. Tylko jeden odcinek podczas pięciu serii mnie zmęczył, kiedy przez prawie godzinę zabijali muchę. No cóż.

        Chciałam tutaj jeszcze krótko wspomnieć o dokumentalnym filmie "Ciemne strony rybołówstwa". To film wskazujący rybołóstwo, zwłaszcza to przemysłowe, na dużą skalę,  jako główną przyczynę degradacji świata wodnego. Wiele się mówi, że plastik jest głównym źródłem zanieczyszczeń wody. Autor filmu wskazał, że to zaledwie 5% ogólnego zanieczyszczenia. Największy wpływ na stan wód mają sieci rybackie, porzucane przez statki łowiące ryby. I zgadzam się z tym, zwłaszcza po ostatniej wycieczce na Wyspę Krabową. 
        Ze względu na wirusa w Malezji jest mnóstwo obostrzeń, jak wszędzie. Wiele z nich już poluzowano, możemy się spotykać, wychodzić do restauracji., uprawiać sporty.  Do niedawna mogliśmy się poruszać tylko 10 km od miejsca zamieszkania. Na drogach były policyjne blokady. Od niedawna możemy się poruszać w ramach stanu, powiedzmy naszego województwa. Nasz stan Selangor nie należy do najciekawszych, większość interesujących miejsc już widzieliśmy. Jednak staramy się wynajdować jakieś perełki warte zobaczenia. I tym właśnie jest Wyspa Krabowa, Pulau Ketam. Wszyscy mieszkań mieszkają w domach na palach, mnóstwo tam jest restauracji z przepysznymi owocami morza. Chociaż po obejrzeniu filmu o spustoszeniach i zanieczyszczeniach wód, nie wiem, czy to jest najlepsza opcja. 






Ludzie poruszają się na elektrycznych skuterach, motorkach. Są nawet dwa kosze na butelki plastikowe.

I to są bardzo obiecujące i interesujące obrazki.

Niestety są też takie:






        A najbardziej niesamowite jest to, że w domach mają czysto, przy wejściach do domów też. Za płotem ich już nie interesuje. nie mają systemu odbioru śmieci. Podobno wyrzucają je prosto do wody. Przykro było mi na to patrzeć, bo wyspa fantastyczna, ludzie niezwykle przyjaźni i otwarci. Ale...

    

    Oczywiści poszliśmy na owoce morza. I wiecie co, uwielbiam te lokalne klimaty, plastikowe krzesełka, obrusy prawie czyste, kuchnie obok toalet.  Sanepid miałby tutaj używanie. A my żyjemy i mamy się dobrze.



Pan w koszulce na ramiączkach, to kucharz, który serwuje jedzenie. Super, prawda?

        Czapki.
    To nie są akcesoria najbardziej przydatne w Malezji, ale jak szybko się je robi! Jestem przygotowana na kilka zim, albo mam kilka gotowych prezentów. Jeszcze nie wiem.
Dzisiaj pokażę trzy. 
 Pierwsza to projekt Justyny Lorkowskiej Tied-knots. Włóczka to mieszanka wełny i bawełny Northcote cotton  od Vera Moda. Świetnie się z niej robi, miękka, miła w dotyku. Zrobiłam z niej sweter, który mam na zdjęciu, ale o tym kiedy indziej. 






Kolejna to projekt Amy Miller Chevromania . Wełna to Baby dreamtime merino 4 ply Patons. Fantastyczna, mięciutka. Bardzo lubię ten projekt. Taka wprawka do żakardów, do których się mocno, narazie tylko mentalnie, przymierzam.










Trzecia to Westboro hat Selmy Incesulu. Wełna to jakieś Merino lace od Langa, chyba, bo zgubiłam metkę. Robiłam podwójna nitką. Jeszcze jej nie zblokowałam, co niestety widać. No trudno.



Mam jeszcze zrobione trzy czapki, ale aby was nie zanudzić, pokażę wam innym razem.


To jeszcze biegusiem wspomnę o książkach, które ostatnio przeczytałam i wam polecam:
1. "27 śmierci Toby'ego Obeda" Joanny Gierak-Onoszko. Fantastyczny reportaż o traktowaniu rdzennych mieszkańców Kanady przez wiele, wiele lat.  To była konfrontacja pomiędzy moimi wyobrażeniami o kraju o przepięknej przyrodzie, otwartym na różnorodne kultury i nacje, a tragedią, koszmarem dzieci siłą zabranych rodzicom, pozbawianych korzeni, bitych, molestowanych. Najgorsze dla mnie było, że przez długi czas ci tolerancyjni Kanadyjczycy nie potrafili przeprosić za niewyobrażalne krzywdy, których dokonali.
2."Na wschód od Rabatu" Hanny Krall. Bardzo dobry zbiór  reportaży  o Związku Radzieckim napisanych na przełomie lat 60 i 70. Po wielu latach ciągle brzmią aktualnie i świeżo.
3 "Morfina" Szczepana Twardocha. Twardoch to moje odkrycie zeszłego roku i ta fascynacja trwa nadal. 
Nie są to łatwe książki w odbiorze, ale dla mnie o wielkiej sile rażenia.
4."Niewidzialni. Największa tajemnica służb specjalnych PRL" Tomasza Awłasewicza. Historia oddziału kontrwywiadu, który pod osłoną nocy wchodził do ambasad i konsulatów, otwierał nieotwieralne drzwi, kopiował ważne dokumenty, zostawiał wszystko w stanie nie dającym odczuć, że ktoś przeglądał i kopiował dokumenty. Ci ludzie byli profesjonalistami w każdym calu. Bardzo dobra książka, zwłaszcza jak się patrzy na współczesne służby.

I jeszcze dwa kryminały: 

1. "Przeciwko bratu" Marcina Dudzińskiego

2."To ja Szpilka, Klub" Marcina Ciszewskiego

Bardzo fajne, lekkie, niewymagające pozycje.

Kończę, bo już nie mam siły nic więcej wymyślić. 

środa, 20 maja 2020

Pod wpływem nacisku

            Po raz kolejny moje doskonałe lenistwo dało o sobie znać. Na początku pandemii. byłam święcie przekonana, że będę pisać każdego tygodnia. Materiału robótkowego, książkowego, podróżniczego mam na wiele wpisów. I co? I po dwóch , całkiem obszernych jak na mnie postach, moja pisarska energia uleciała. Bardzo lubię buszować po blogach, czytać, pisać komentarze. Sama jednak nie jestem systematyczna. Potrzebuję bodźców. We wszystkim, w bieganiu, w nauce języka. No nie we wszystkim, przepraszam Czytanie, ręczne robótki idą mi niezauważalnie, wręcz płyną.
          Babcia bez mohera subtelnie dała mi znać, że mam ruszyć swoje szanowne cztery litery i zabrać się za napisanie czegoś rozsądnego. Bardzo lubię jej bloga, bo mamy podobne podejście do tego co się w kraju aktualnie dzieje. Ja jestem dość nerwowy rocznik, bardzo mocno przejmuję się tym co się u nas dzieje. Z tego też powodu bardzo mocno ograniczyłam dopływ do siebie informacji z kraju. dla własnego zdrowia psychicznego. Oczywiście nie da się odciąć całkowicie. mój szanowny małżonek codziennie rano przedstawia mi skrót informacji, okraszonych  bardziej lub mniej wyważonymi epitetami.
          Myślę, że każdy kraj ma swoje problemy. Malezja jest krajem, w którym większość stanowią Malajowie, ponad 60 %, Następnie są Chińczycy, Hindusi, Arabowie i plemiona żyjące na Borneo. Politycy mówią o tym kraju "Jedna Malezja". Pięknie to brzmi w radiu, telewizji. Jednak w życiu codziennym wygląda to zupełnie inaczej. Najwięcej pieniędzy posiadają Chińczycy, zresztą bardzo ciężko pracują, Hindusi opanowali sektor medyczny. Malajów jest najwięcej, mają więc największe przebicie polityczne, a co za tym idzie najwięcej przywilejów. Mają olbrzymie wsparcie socjalne, w wojsku, policji zajmują najwyższe stanowiska, które są niedostępne dla reszty. Do państwowego szkolnictwa wyższego ma dostęp tylko 2 % Chińczyków i Hindusów, reszta należy do Malajów. Jest to ważne, bo stypendia socjalne i naukowe sięgają tutaj nawet do 3 tysięcy ringgitów (mniej więcej taka sama wartość, jak złotówka). Malajowie uważają, że jest Jedna Malezja, pozostałe nacje mają zdanie odmienne. Premier, który rządził krajem, kiedy przyjechaliśmy, siedzi z żoną w więzieniu za malwersacje finansowe, za przywłaszczenie miliardów ringgitów.
           Ja bardzo lubię tę różnorodność. Dzięki niej ulica jest kolorowa, ludzie są przemili, otwarci. Kraj jest fantastycznie rozwinięty pod względem technologicznym. Medycynę mają na bardzo wysokim poziomie. Przyroda jest niewiarygodna. Ja, patrzę na kraj z innej perspektywy. Przyjechałam tutaj na 4 lata i wyjadę. Malezyjczycy tu pozostaną, ze swoimi problemami.


           Wiele lat temu moim turystycznym marzeniem była Ameryka Południowa, nigdy Azja południowo  - wschodnia. Teraz po prawie trzech latach, uważam, że pobyt tutaj jest czymś fantastycznym dla nas, niezwykle fascynującym. Są momenty jak te:


kiedy wieczorem wracamy do domu i Malezyjczycy doprowadzają mojego męża do białej gorączki. 

Są jedna miejsca, które kochamy i mamy nadzieję, że je jeszcze zobaczymy. 




Najbardziej jestem zdziwiona, że bardzo, bardzo lubię być w dżungli. Ja się panicznie boję węży!!! Pająki i inne dżunglowe żyjątka, też nie są przeze mnie najbardziej oczekiwane na trekingowej ścieżce. Pierwsze wejścia do dżungli były pełne strachu, nie miałam w nich żadnej przyjemności. Teraz, oczywiście nadal jestem bardzo czujna. Ubieram się stosownie:


długie rękawy, nogawki, długie skarpety (muszę kupić antypijawkowe, bo podobno są), no i oczywiście kapelusz z duuużym rondem i i z ochraniaczem opadającym na plecy, jakby jakiś stwór na mnie spadł, to ma się zsunąć. Na razie nic nas nie dopadło, oprócz pijawek. Ja się zresztą nie rozglądam za bardzo, bo wzrok nie tak dobry, a i po co się stresować. 
W dżungli lubię jej intensywność, ciężki zapach, potworną wilgoć (po kilkuset metrach jest się kompletnie mokrym), niesamowicie bujną roślinność, a do tego jeszcze  zadziwiająco wysoki dźwięk cykad. Mąż namawia mnie na nocny wypad do dżungli, albo tamże nocleg , ale nie, aż tak jej nie ufam. A może bardziej sobie? Umarłabym ze strachu!!!!






Tak wyglądam podczas wizyty w meczecie. Na szczęście nie za często, bo mi gorąco w tych ciuchach.

i jeszcze pokażę wam moje ulubione zwierzę Malezji, a konkretnie Borneo. Czyż nie jest słodki?


         


              Przestanę was męczyć moim malezyjskim zachwytem i przejdę płynnie do prac ręcznych.
Tym razem będzie o szyciu. Nie jest to moje ulubione zajęcie w Malezji. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że jestem samoukiem i nigdy nie zgłębiłam tej umiejętności. Potrafię uszyć proste rzeczy. Nic skomplikowanego.
 Moje dzieci z Wrocławia, nie patrząc na to, że mieszkamy trochę daleko od siebie i tak pamiętają o naszych urodzinach i świętach i robią nam niespodziankowe prezenty. Jak miło! Jednym z prezentów był kupon upominkowy do sklepu z materiałami w Nowej Zelandii. Oczywiście zapomniałam jego nazwy. Wybrałam przepiękny len, który przemieniłam w sukienkę Kielo Wrap. Nie jest to na szczęście zbyt skomplikowany projekt, więc w sam raz dla mnie.
Inspiracją była dla mnie Marzena ze swoją cudną sukienką.









       
   Książki to mój ulubiony segment. Zostawiam je zawsze na koniec, kiedy już mam dosyć pisania i nie chce mi się nic mądrego stworzyć.
Ostatnio wręcz maniakalnie pochłaniam kryminały. Uwielbiam je. Teraz , w czasie pandemii tym bardziej mi się podobały. Edyta Bekier, podsunęła mi świetną serię o duńskim komisarzu Carlu Morck. Jak ja tego komisarza polubiłam! Nikt  na komendzie za nim nie przepada  i dlatego postawiono go na czele oddziału zajmującego się starymi sprawami. Pomaga mu pewien Syryjczyk Assad i Rose, która ma problemy osobowościowe. Ten trójkąt jest na tyle skuteczny, że rozwiązuje szereg ciekawych spraw. Przeczytałam już "Kobietę w klatce", "Zabójców bażantów", "Wybawienie' a teraz czytam "Karotekę 64". Super seria. 
          Pomiędzy kolejnymi kryminalnym tomami czytam literaturę innego kalibru.
Najbardziej poruszyła mnie książka Elleny Ferrante "Czas porzucenia". Jest to studium kobiety porzuconej przez męża. Dramatyczna, pełna emocji opowieść o  zranieniu, krzywdzie, miłości, małżeństwie, destrukcji. Krok po kroku pokazane jest staczanie się kobiety w niebyt, depresję. Gdyby była sama, nie byłoby to tak dramatyczne. Ma dwójkę dzieci, które znalazły się w centrum wydarzeń i o mało co nie doszło do tragedii. Świetna jest to opowieść, która jak jeszcze żadna książka tak mnie nie przemieliła, nie wyżęła mnie, nie wykręciła na drugą stronę. Najgorsze, że nie mogłam się od niej oderwać.
          Chwilę później przeczytałam "Przez" Zośki Papużanki. Nie jest łatwa w czytaniu, bo jest to jakby wewnętrzny monolog bohatera. Porzuca on z dnia na dzień żonę, nie informując jej o tym. Żona rozpoczyna poszukiwania, myśląc, że stało się z nim coś złego. Długo trwa zanim spróbuje wrócić do życia.mąż  Kilka lat później wprowadza się na to samo osiedle, do budynku, z którego może żonę obserwować. Nie da się polubić bohatera, bo ich związek nie jest oparty na równości, to ona musi się dostosować  do niego, do jego wyobrażeń. Bardzo intrygująca książka.
          Miałam lekko dosyć problemów damsko-męskich, więc sięgnęłam po książkę Piotra Milewskiego "Planeta K. Pięć lat w japońskiej korporacji". Piotr ma żonę Japonkę, dziecko, dobrze posługuje się językiem japońskim. Zatrudnia się w firmie, która kształtuje go sobie powoli, tworząc idealnego pracownika, pasującego do stanowiska i stanowiącego trybik w maszynie przedsiębiorstwa. Początkowo jest zachwycony skrupulatnością, organizacją, podejściem do pracy. Z czasem jednak europejskie podejście do życia bierze górę i zaczyna uwierać.  To taka książka ciekawostka. Dobrze się czyta. Pokazuje, że Japonia to jest odrębny byt i niewielu jest w stanie ją zrozumieć i się do niej dostosować
          Jeszcze o jednej książce chciałam wspomnieć, a mianowicie o "Wierzyliśmy jak nikt" Rebbecca Makkai. Książka opowiada o środowisku gejowskim w Chicago w erze AIDS. To książka o miłości, przyjaźni, strachu, umieraniu. Nie epatuje jednak małostkowymi scenami, nie wywołuje wodospadu łez. Zabierając się za czytanie miałam bardzo wysokie oczekiwania. Trochę się zawiodłam, ale wiem, że wielu, wielu ludziom bardzo się podobała. Mnie się podobała i tyle, bez wielkich zachwytów. 

         Ostatnie dni w Malezji są bardzo gorące, 38, 39 stopni. Co za ty idzie deszcze i burze tropikalne są niesamowicie intensywne. Właśnie teraz, wróciłam z pracy, zasiadłam na kanapie i kończę co zaczęłam dwa dni temu z potężnymi błyskawicami i głośnymi grzmotami w tle. Teraz już się przyzwyczaiłam. Pierwszą burzę spędziłam skulona na fotelu w biurze, próbując nie patrzeć co się dzieje za oknem. Nasze biurojest w starym budynku, okna nie należą do super dźwiękoszczelnych, więc możecie sobie wyobrazić mój lęk, gdy pioruny strzelają jeden za drugim przez 20-30 minut bardzo blisko, między wieżowcami dźwięk jest bardzo głośny i głuchy. 
Teraz się przyzwyczaiłam i lubię te naprawdę imponujące burze.